Jakoś tak nie mogliśmy powstrzymać się przed tymi godowymi skojarzeniami, więc mamy nadzieję, że nasi cierpliwi i odporni na głupotki czytelnicy wybaczą nam te godowe skojarzenia. Zwłaszcza, że nazwa “Sarny” ma jednak stosunkowo krótką metrykę, a miejscowość, tudzież zamek, zwał(y) się onegdaj Scharfeneck. Rykowisko jest oczywiście tylko clickbaitem, a tak naprawdę chodzi oczywiście o gody weselne, bo natrafiwszy na zamek lub pałac) w rodzaju Saren trudno się nie weselić. Sami z trudem powstrzymaliśmy się od pląsów.

Pałac w Sarnach, położony na przedmieściach Ścinawki Górnej (hie hie), podobnie jak Gorzanów trudno nam ocenić na chłodno, ponieważ ponad stare dworzyszcza z milionem cudownych zabytkowności przedkładamy jedynie śliwki w czekoladzie. I to nie każde. Zacznijmy od tego, że, trochę jak w późniejszej tradycji ziemiańskiej architektury niemieckiej, dom właściciela (czyli pałacozamek) jest tutaj otwarty na folwark, przez co wjeżdżając na teren założenia czujemy się trochę, jakbyśmy wjeżdżali bogatemu chłopu w obejście. Ale – haha! – to tylko chytre pozory, bo zaraz widzimy stary zamek, z wieżą, bramą (średniowiecznej niewątpliwie genezy), renesansowym dworem i barokową kaplicą. Co więcej, przebiwszy się przez bramę (co nie jest łatwe, bo droga jest wyboista), zachodzimy do bardzo ładnej kawiarenki, wypreparowanej ze średniowiecznego skrzydła. Wnętrze jest powalające, a że na ścianach nie ma tynków, kawa nam prawie wystygła od dorywczych badań architektonicznych. W budynku tymże znajduje się ustęp, w którym za plastikowym dziwnego kształtu okienkiem znajduje się średniowieczne okienko strzelnicze ().


Po ciachu, kawie (inaczej niż w Gorzanowie) dostaje się wolną rękę do włóczenia się po zamku. Taka carta blanca jest niestety pułapką dla historyka sztuki ze specjalizacją architektury wczesnonowożytnej (czyli 50% blogu zabytkowego powyżej 120 cm wzrostu), ponieważ jeśli można wejść wszędzie, to jednak trzeba wejść wszędzie. A zaczyna się, nota bene, od lochów, najpierw tych cywilizowanych, pod kawiarnią, a później dzikich, pod dalszą częścią zamku (do tych ostatnich droga wiedzie przez charakterystyczne pomieszczenie ze sklepieniem z ok. 1600 roku). Z ręką na piersi możemy powiedzieć, że w życiu nie widzieliśmy taka potężnych i rozległych lochów, w których na dodatek światło dostaje się jedynie przez niewielkie okna – miejscami jest czarno jak w nocą w rowie… Mariańskim . Bardzo zdziwiliśmy się, nie słysząc nigdzie duchów podzwaniających łańcuchami (to, że nie było ich widać, to normalka), a jeszcze bardziej zdziwiliśmy się widokiem z okna na park.




Jedną z osobliwości najnowszej historii zamku Sarny był „epizod brytyjski”, kiedy to, podczas polsko-angielskiego objazdu zabytkoznawczo-konserwatorskiego padł pomysł kupienia Saren przez księcia Walii, Karola (czyli następcę tronu!), czy ściślej przez fundację Save Britain’s Heritage pod jego patronatem. Oczywiście zamek nie należy do dziedzictwa brytyjskiego, ale spodobał się księciu na tyle, że zamierzał uczynić z niego jeden ze swoich wakacyjnych przyczółków w tej części Europy. Ze względów formalnych do przetargu nie doszło, ale przez pewien czas prasa trąbiła o „pałacu księcia Karola”, a brukowce o tym, że „książę Karol wyrzuca mnie z domu” (w tym czasie w zamku mieszkało kilkadziesiąt osób). Pozostało jednak, o dziwo, zainteresowanie brytyjskiej fundacji sprawami Saren, co wydaje się z ich strony bardzo uprzejme. Wspomniany objazd polsko-angielski zaowocował publikacją pod bardzo wstydliwym dla polskiej strony tytułem „Śląsk. Kraina umierających pałaców”.

Wracając do wnętrza zamku, mówiąc ogólnie jest on w stanie podobnym do Gorzanowa, który określilibyśmy jako „zabezpieczony-surowy”. Nie ma tu fajerwerków, oprócz kaplicy (o której niżej), garści zachowanych fresków, portali oraz widoku z wieży. Póki co ogołocone mury bardzo dzielnie dźwigają jednak ciężar estetyczny całości, zwłaszcza, że na całość składa się nieład malowniczo posklejanych brył. Naszą uwagę przykuły zwłaszcza bliźniacze spichrze z charakterystycznymi szczytami (czyli tymi trójkątnymi zamknięciami dachu), nawiązującymi do wynalazków włoskich popularnych w Polsce gdzieś koło połowy XVI wieku, a w początku XVII już bardzo rzadkich (także rarytasik!). Do wnętrza oczywiście nie powinno się wchodzić, no ale my jesteśmy nieustraszeni. I trochę szaleni. Cóż poradzić.


Jak przystało na zamek, którym interesował się książę Karol (dobrze, że nie KRÓL Karol, bo jeszcze kupiłby królowej Karolinie korale koloru koralowego ;/), w Sarnach wzniesiono największą prywatną kaplicę w Hrabstwie Kłodzkim. Prywatne kaplice w ogóle są w dechę, sami chcielibyśmy mieć jedną, a ta w Sarnach jest do tego oryginalna, bo wzniesiona na planie owalu i na dodatek nieźle zachowana. Niestety w trakcie robienia zdjęć mieliśmy atak obniżonego IQ i nie przyszło nam na myśl, by zrobić przybliżenia malowideł z lunety. Musicie nam zatem uwierzyć na słowo, że z punktu widzenia sztuki europejskiej to solidna druga liga, czyli dzieło bardzo wysokiej próby (choć może brzmi to przaśnie), a śląskiemu artyście, który rzeczone freski był popełnił, Johannowi Franzowi Hoffmannowi, należy się pochwała z wpisem do indeksu. Przezorna i roztropnie przemyślana taktyka chwytania za serducho kazała obecnym włodarzom zamku rozmieścić we wnętrzu kaplicy głośniki, z których płyną słodkie dźwięki muzyki sakralnej, przez co, jak niesie gminna wieść, niektórzy czują się w kaplicy jak kardynałowie przed konklawe, a inni jak książę Karol przed koronacją (we snach, ma się rozumieć ).





Zamek (bezpłatnie i samopas) można zwiedzać w godzinach otwarcia kawiarni, czyli codziennie od 11 do 20.