Ciepły monsun wielkopolski, pchając nas ku północy, wyrzucił nas w końcu, niczym pięciogłowego wieloryba, na brzeg Darłowa, gdzie przez czas jakiś zażywaliśmy wywczasu. Nie samym jednak plażningiem-smażingiem żyje człowiek, więc w miarę skromnych możliwości czasowych zwiedziliśmy przy okazji najważniejsze darłowskie zabytki.

Zanim jednak o zabytkach, najpierw dwa słowa o historii miasteczka. Darłowo, co szczególnie nie zaskakuje, powstało wokół rozwijającej się od średniowiecza osady rybackiej, a że było od zawsze położone na styku wschodniego i zachodniego Pomorza, wędrowało (administracyjnie) raz tu, a raz tam. W jego kalendarium niewątpliwie najciekawszym wydarzeniem było nadejście „Niedźwiedzia Morskiego”, czyli… tsunami. Tak tak, tsunami. Otóż w kronice miejskiej, chyba ze względu na odwiedziny na zamku córki króla Kazimierza Jagiellończyka, Anny, zapisano, że 16 września 1497 roku nastał potężny sztorm, którego fale zniszczyły znaczną część miasta, a cztery statki cumujące przy brzegu wyrzuciły na brzeg – jeden z nich utknął na wzgórzu, na którym stoi obecnie kościół św. Gertrudy, a więc, bagatela, niemal 3 km od portu. Darłowska fala, jak uczą uczeni, powstała na skutek trzęsienia ziemi w Szwecji, w trakcie którego prawdopodobnie doszło do wybuchu metanu, stąd też w Darłowie powiązano ryk wybuchu z rykiem Bogu ducha winnego niedźwiedzia. W trakcie powodzi wywołanej tsunami ucierpiał m. in. kościół parafialny, w którym wypadły okna i zwaliła się część wieży.

Kościół darłowski jest, obok zamku, najpoważniejszym miejscowym zabytkiem, miejscem spoczynku książąt pomorskich (m. in. Eryka I, króla Danii, Norwegii i Szwecji). Jest też chyba najbardziej malowniczy, albowiem oparł się (może nie w całości) współczesnym wizjom średniowiecza, które zakładają, że wszystko musi być wygłaskane, świecące, a najlepiej otynkowane i pomalowane na kremowo. Co więcej, malowniczość wsparto nasadzeniem kwiatów na przykościelnym cmentarzu, gdzie – inaczej niż w odwiedzanym przez nas wcześniej Cisowie – znalezione nagrobki ułożono w rodzaj lapidarium, co z chłopskimi malwami tworzy bardzo przyjemny melanż.

Dzięki romantycznie nieporządnym ścianom kościoła widać, że lepiono go stopniowo, zapewne wraz z napływem środków, które popłynęły szerszym strumieniem kiedy Darłowo dołączyło do miast hanzeatyckich (tj. około połowy XIV w.). Całość ulepiono w imponujący, jak na współczesną miarę Darłowa, gmach o trzech nawach, prezbiterium, potężnej wieży i paru kaplicach. Wnętrze, użytkowane właściwie dłużej przez protestantów niż przez katolików, kilkakrotnie płonęło, zatem całość wyposażenia się nie zachowała. Ostała się m. in. ambona (XVII w.), kilka ołtarzy, przygarść bardzo dobrych XVII-wiecznych obrazów, XVI-wieczna chrzcielnica i last but not least – znakomite sarkofagi książąt pomorskich (najlepszy z poł XVII w.).
Patrząc #okiemhistorykasztuki zwracają na pewno uwagę empory nawy południowej, tj. piętrowe pomieszczenia nad nawą, po których zostały zamurowane wnęki. Takie wzdłużne, czyli nadnawowe empory były bardzo rzadkie i nie bardzo wiadomo do czego służyły. W niektórych na pewno montowano prospekty organowe, co widać bodaj na którymś obrazie van Eycka.
Stosunkowo rzadko zdarza nam się zwiedzać jakiś zabytek dwa razy, więc zamek w Darłowie ma się czym pochwalić znajomym. Aczkolwiek wielu znajomych pewnie nie ma, ponieważ średniowieczne zamki nadmorskie należą w Polsce do rzadkości. Poprzednio zwiedzaliśmy go z jednym krasnoludkiem na krzyż, teraz natomiast krasnoludków było do wyboru do koloru, także zwracaliśmy uwagę na inne rzeczy (głównie na krasnoludki).
Jest to, jak widać, budowla w znacznej części gotycka, dość dobrze zadbana i, jak to zwykle bywa, mieszcząca muzeum. O zbiorach tegoż muzeum wypowiadamy się niechętnie, ponieważ nie lubimy marudzić (od tego mamy swoich ludzi), aczkolwiek gwoli rzetelności odnotujemy, że choć znajdują się tu eksponaty cenne, jak XVI-wieczne misy norymberskie (bodaj?), czy późnośredniowieczne rzeźby, to większość wyposażenia ma charakter zbierany. Oczywiście nie krytykujemy, bo wiemy, że wynika to z pomorskich harców niemiecko-rosyjskich z czasów ostatniej wojny. Tutaj też niniejszym przyznajemy zamkowi medal z ziemniaka (taka wielkopolska tradycja), za liczne wystawy multimedialne, bardzo zgrabne wizualnie i dobre merytorycznie. Tak się też złożyło, że trafiliśmy przy okazji na wystawę dwóch obrazów, autorstwa Bruegla Starszego oraz Murilla, którą współtworzyła nasza koleżanka ze studiów (jaki ten świat mały!). Niestety nie możemy wypowiedzieć się na temat tego, czy Murillo wydał nam się bardziej dziełem warsztatu czy samego artysty, bo się nie znamy :P. Bruegel natomiast był całkiem dobry. Pozdrawiamy go czule.
Co do zwiedzenia #okiemkrasnoludka trzeba przyznać, że multimedialność zamku (zwłaszcza wszelkie ekrany dotykowe) zrobiły tu najlepszą robotę, zatem chłopcy byli zadowoleni. Najwięcej wygrał krasnoludek średni (krasnoludek wielu imion, zwany m. in. człowiekiem-wypadkiem, wielbiciel Poduszki), który zapragnął zwiedzić wygódkę (położoną oczywiście w podziemiach), gdzie też udało nam się trafić do pustego lochu, w którym zamknięto multimedialnego więźnia. Nie jesteśmy pewni, czy krasnoludek zrozumiał odpowiedź na pytanie „co ten pan tam robi?”, ale na pewno bardzo się starał.
Nie udało na się niestety w Darłowie dotrzeć do wszystkich zabytków (wybacz nam święta Gertrudo!), albowiem dobroczynna nadmorska kuracja jodowa pogoniła nas na plażę. Nie bez znaczenia były też, nota bene, nauki podstaw plażingu dla najmłodszych. Ostatecznie trzeba też powiedzieć, że Darłowo to nie (nasza kochana) Ustka i nieco mniej tu przyjemniej, dawnej architektury, a więcej nadmorskiej tandety (im bliżej wody tym niestety więcej), stąd też mniej mięliśmy chętek na przechadzki, a więcej na sporty plażowe. Resztę zabytków obiecujemy przedstawić, jak to mówią nasze dzielne krasnoludki, „na okazję”.
P.S. W Darłowie mocno pamiętają o historii i znaczących figurach tego minihanzeatyckiego portu, stąd też na co drugiej przecznicy stoją monumenty i wiszą tablice pamiątkowe. Rekordzistą jest pierwszy powojenny burmistrz (Stanisław Dulewicz), który obstawił przynajmniej trzy miejsca 😉