Jako że przeżywamy obecnie okres wakacji letnich, tudzież urlopów wypoczynkowych, postanowiliśmy sporządzić mały poradnik w rodzaju „gdzie jechać?”. Nasz poradnik jest niestety bardzo skromny, bo opisuje tylko jedną destynację, aczkolwiek jesteśmy zdecydowani wynagrodzić to naszym Czytelnikom opisując tę destynację możliwie dokładnie. Otóż jeśli chodzi o krajowy wypoczynek letni, blog zabytkowy najchętniej spędza czas w nadmorskiej Ustce. Ustka jest średniej wielkości miasteczkiem portowym z dość odległą metryką, a do jej podstawowych zalet należy: a) panujący wszędzie porządek i ład, b) stosunkowo licznie reprezentowana dawna architektura, zarówno w postaci szachulcowych chat tubylczych, jak i późniejszych sanatoryjno-uzdrowiskowych willi przedwojennych, c) obszerny port ze statkami wycieczkowymi i zwodzoną kładką oraz „galeonem” zwanym przez nas zwyczajowo „Darem Pomorza”, ponieważ jego prawdziwe miano jest niestety mało zabawne i tandetnie patetyczne („Dragon”).



A teraz trochę historii.
Pierwsze wzmianki o dzisiejszej Ustce, położonej przy ujściu rzeki Słupi, pojawiają się w średniowieczu. Była to w tym czasie mała osada rybacka, zakupiona przez miasto Słupsk od prywatnych właścicieli za jedną parę butów rocznie. Poważnie. Jedną parę butów. Miało to miejsce w 1337 roku i od tego czasu Ustka stała się miasteczkiem portowym Słupska, który dołączył do związku państwa Hanzeatyckich. Wkrótce do usteckiego portu zaczęły zawijać statki Angielskie, Duńskie, Niemieckie i Holenderskie, a państwa skandynawskie miały tu nawet swoje wiceknosulaty. Jako miasteczko portowe Ustka radziła sobie raz lepiej raz gorzej – gorsze momenty nastąpiły niewątpliwie w czasie Wojen Północnych, kiedy tutejszy port został zupełnie zniszczony, i za czasów Napoleońskich, kiedy Mały Cesarz urządził blokadę handlową kontynentu. Stosunkowo szybko jednak Ustka stała się miejscowością wypoczynkową – już w latach 40. XIX wieku zaczął do niej zajeżdżać dyliżans pocztowy z Słupska, mogący pomieścić aż 6 osób. Wczasowiczów stale przybywało, wobec czego dyliżanse z trudem nadążały z przywożeniem i odwożeniem amatorów jodu, a konie pocztowe niewątpliwie założyłyby związek zawodowy i rozpoczęły protesty; na szczęście w latach 70. tego stulecia uruchomiono pierwszą linię kolejową. W Ustce powstały wówczas pierwsze kąpieliska, ma się rozumieć uzdrowiskowe i, ze względów obyczajowych, osobne dla pań i panów. Najwidoczniej Panom nie bardzo taki podział przypadł do gustu, ponieważ często zdarzało im się „zabłądzić” w okolice damskiego kąpieliska, gdzie przy odrobinie szczęścia można było podejrzeć nawet obnażoną, kobiecą łydkę (!). Amatorzy podglądania mnożyli się w takim tempie, że w 1893 roku gminne władze zmuszone były zatrudnić strażnika, odganiającego intruzów.
Zwiększenie się liczby kuracjuszy nadmorskich miało oczywiście konsekwencje architektoniczne – powstało wówczas sporo budynków zdrojowych, między innymi piękny, secesyjny „Pawilon Zdrojowy”. W latach przedwojennych przy tymże budynku grała nawet orkiestra, finansowana z opłaty uzdrowiskowej (tak tak, już wtedy trzeba było płacić za oddychanie nadmorską bryzą!). Dziś stoi niestety zamknięty, choć jeszcze parę lat temu jedliśmy w nim pizzę i kibicowaliśmy komu popadło w czasie Mistrzostw Świata w piłce nożnej.
Godny uwagi jest też tzw. „Pałac Göringa”, czyli dzisiejsza „Villa Red”, z czerwonej cegły i kamiennym detalem oraz towarzyszącą jej niską stajnią (vide zdjęcie z „łbami końskimi”). Jej nieoficjalna nazwa miała wiązać się z rzekomymi udziałami własnościowymi owej niesławnej persony, nam wszakże wydaje się, że wymyślono ją raczej jako rodzaj kamuflażu, służącego skierowaniu niechęci ustczan w odpowiednią stronę, jako że w tym właśnie budynku mieściła się w czasach stalinowskich katownia UB. Nieco wcześniej istniał tu jeszcze szpital w którym urodził się jeden z dziadków naszych krasnoludków (prawda, że ładne miejsce na narodziny?), później zaś (co nie bardzo mieści się nam w głowie) równocześnie z katownią UB (w piwnicach) – przychodnia lekarska (na piętrze).

Mówiąc o budynkach, tym i innych musimy niestety zwrócić uwagę na bolączkę Ustki, która dotyka to miasteczko co prawda w mniejszym stopniu niż inne miejscowości nadmorskie w Polsce. Chodzi o rozpanoszenie się wszelkiej maści tandety, zwłaszcza krzykliwych szyldów i okropnych bud z jedzeniem, które bardzo obniżają powabność tutejszych zabytków. Chcąc zrobić dobre zdjęcie musieliśmy doprowadzić do perfekcji starożytną sztukę kadrowania – co staramy się także pokazać na zdjęciach. Z utęsknieniem wiec czekamy chwili, w której ktoś u władzy zorientuje się, że secesyjny pawilon, czy przedwojenna willa mają jednak jakąś wartość wizualną i być może warto wprowadzić pewne regulacje w kwestii epatowania w nadmorskiej „architekturze” discopolową estetyką lat 90.
Ustka w liczbach
Jeśli chodzi o Ustkę zobrazowaną w liczbach, właściwie nic na ten temat nie wiemy. Może warto tylko wspomnieć, że niedawno poszerzono tutejszą i tak już dość obszerną plażę miejską, budując w pewnej odległości od brzegu tzw. „sztuczną rafę”. Dzięki tej zmyślnej inwestycji liczba parawanoosób na metr kwadratowy plaży mogła zwiększyć się do niesłychanych wartości. Na szczęście alternatywą dla osób, które nie lubią czuć się jak śledzie w konserwie, są plaże podmiejskie, które można osiągnąć kilkunastominutowym spacerkiem, zaś miłośników zupełnego odludzia (czyli np. nas) usatysfakcjonują na pewno plaże w pobliskim Orzechowie, które, oczywiście w pewnej odległości od zejścia, świecą cieszącymi oko pustkami.
Na koniec chielibyśmy jeszcze na koniec pochylić się nad samą nazwą „Ustka”, która, jak się okazuje, pojawiła się na mapach stosunkowo niedawno. Otóż od czasów średniowiecznych nazywano dzisiejszą Ustkę „Stolpus Mundus”, z niemiecka Stolpmünde, co można by tłumaczyć jako „Słupioujście”. Taka nazwa nie brzmiała najlepiej w uszach powojennych urzędników, więc po 1945 zaczęło funkcjonować kilka innych, m. in. „Nowy Słupsk”, „Ujść”, „Uszcz”, „Postomin”. W końcu mądre głowy czasów stalinowskich zadecydowały o nazwaniu miejscowości Ustką (ponoć od „ujścia”), co nie miało właściwie żadnego uzasadnienia historycznego. Trzeba wszakże pamiętać, że były to czasy wymyślania nazw miejscowości dla wielu wsi i miasteczek pomorskich, z których większość kończyła się z niejasnych powodów na „mino”, także mogło trafić gorzej.
P.S. Swego czasu blog zabytkowy (jeszcze w wersji bezdzietnej) stacjonował w tzw. “Domu pracy twórczej” – willi przedstawionej na poniższych wizerunkach. Jest to jedna z niewielu usteckich budowli z zachowanym w znacznej części wystrojem wnętrza – wspaniałymi boazeriami, kurdybanami na ścianach, marmurowymi kominkami etc., na dodatek z pokojami do wynajęcia (!). Warto dodać, że ładniejsza część blogu zabytkowego kończyła w tymże domu pisanie swojej pracy magisterskiej.
Świetny wpis, uwielbiamy Ustkę jeździmy tam co roku!