W związku tym, że w Polsce i tak nie możemy liczyć na prawdziwą zimę, a to, co mamy za oknem, to potwarz dla szanującej się grudniowej aury, dzisiaj przeniesiemy się w nieco cieplejsze rejony – do Portugalii. Jest to podróż sentymentalna, albowiem blog zabytkowy odwiedził ów koniec świata już jakiś czas temu (ale nie znowu tak dawno); dzięki temu też możemy sformułować nasze sądy z bezpiecznego dystansu. A więc do sedna.
Poświęcimy dzisiaj uwagę pewnemu znanemu klasztorowi nieznanego, portugalskiego zakonu – monasterowi w podlizbońskim Belém, zajmowanym niegdyś przez hieronimitów. Ale zacznijmy ab ovo. Otóż klasztor w owej zacnej mieścinie powstał jeszcze w średniowieczu, należał jednak do innego zgromadzenia – Zakonu Rycerzy Chrystusa. To interesujące, oryginalnie portugalskie © zgromadzenie powstało w dość specyficznych okolicznościach, wyłoniło się bowiem wprost z zakonu templariuszy, którzy w Portugalii, inaczej niż w pozostałych krajach Europy, cieszyli się protekcją króla, ślubując mu jednak posłuszeństwo. O tym, że oprócz posiadłości, przejął ów zakon od templariuszy także część ich charyzmatów, m. in. charyzmat do pomnażania majątku, świadczy strategiczne położenie klasztoru, w mieście portowym, na skrzyżowaniu szlaków handlowych. Zgromadzenie Rycerzy Chrystusa zostało ostatecznie zwolnione ze ślubów w roku odkrycia Ameryki, zaś na miejscu ich klasztoru, w Belém, król Manuel I Szczęśliwy ufundował stojący do dziś klasztor hieronimitów. Nim jednak to się stało, w dawnym, zrujnowanym kościółku klasztornym zdążył jeszcze spędzić noc Vasco da Gama, nim wraz z towarzyszami wypłynął na podbój Indii.




Autorem projektu klasztoru oraz kościoła był najlepszy bodaj ówczesny architekt portugalski, Diogo de Boitaca, zaś zasadnicza część budowy zamknęła się w pierwszej połowie XVI wieku (choć, jak to zwykle bywało przy takich przedsięwzięciach, całość ukończono dopiero w kolejnym stuleciu). Przy wznoszeniu klasztoru pracowali nie tylko architekci i rzeźbiarze portugalscy, ale także Hiszpanie, Włosi i Francuzi. Ta współpraca zaowocowała dziełem obłędnej klasy, słusznie wpisanym jakiś czas temu na listę światowego dziedzictwa UNESCO, choć takie zaszczyty dla belémskiego klasztoru to właściwie kwiatek u kożucha.

Elementem odpowiedzialnym za wywoływanie szoku u zwiedzających, zwłaszcza tych wcześniej niezorientowanych, jest tutejsza rzeźba architektoniczna, występująca w takiej obfitości, że można by nią równie dobrze obdzielić kilka klasztorów (i każdy osobno wpisać na listę UNESCO). Architektura także jest niczego sobie; w zasadzie, łącznie z rzeźbą, sprawia wrażenie scenerii baśniowej. Gdy przyjrzeć się jednak całości bliżej, odkryjemy, że klasa rzeźb w skali od 1 (ciastolina rzeźbiona przez dzieci) do 10 (kamień rżnięty od linijki), wypada w granicach 4,5. Nie jest to, broń Boże, zarzut! Dla nas to właśnie urocza nieporadność większości przedstawień jest głównym smaczkiem całości, bo sprawia, że rzeźbiarz nie jawi się nam jako zimny, precyzyjny tytan (jak w katedrach francuskich), ale raczej jako zwykły José (Józek), którego majster Miguel (Michał) skaptował (skubany!) za bukłak wina do „prostej roboty”, a który musiał później co rano przychodzić do roboty, rzezać twardą skałę w upale i na dodatek nabawił się od tego hemoroidów.





W popularnych przewodnikach podają, że całość powstała w „stylu manuelińskim”. Właściwie jednak można ów styl scharakteryzować jedną z regionalnych odmian późnego gotyku, wyrażonego w dążeniu do maksymalizowania dekoracyjności, przy równoczesnym wplataniu elementów sztuki renesansowej oraz rodzimego folkloru (stateczki, kotwice, okręty etc.). Podobnie wyglądała sztuka tego czasu także w innych częściach Europy, choć w Belém wszystko jest jakby skumulowane i malowniczo poupychane na – bardzo porządnie z resztą wykonanym – szkielecie architektonicznym. Skąd to bogactwo? Otóż, jak można się łatwo domyśleć, ze skarbów Nowego Świata. Przełom XV i XVI wieku był dla Portugali momentem gwałtownego rozkwitu, budowanego w oparciu o całe tony złota przypływającego statkami z dalekiej Ameryki. Widać to nie tylko w dziełach ówczesnej architektury, ale też w malarstwie, które u progu XVI wieku, pod względem liczebności (częściowo też jakości), wprost eksplodowało. Dowodem tejże eksplozji są przebogate zbiory pobliskiego, lizbońskiego muzeum narodowego (w wolnej chwili może poświęcimy mu osobny wpis). Na koniec, w związku z ty, że klasztor powstał głównie z pieniędzy z „odkrywek” (czyli odkryć, tudzież szabru w Nowym Świecie), a wspomnieliśmy już o jednym z wielkich odkrywców, Vasco da Gamie, warto powiedzieć jeszcze słowo o ostatecznym celu jego ziemskiej podróży. Otóż spoczął ów żeglarz w miejscu, z którego wyruszył na podbój Indii – w kościele w Belém. Zdążył się jednak ów kościół, podobnie jak ówczesny świat, zmienić, znacznie rozrosnąć i odmłodnieć. No i wzbogacić.




